Na czym polega kultura Kasandry?
W firmach czy instytucjach przejawia się ona w tym, że specjaliści, analitycy, czy nawet szeregowi pracownicy sygnalizują problemy, lecz ich głos nie dociera „do góry”. Ostrzeżenia są spychane na margines, bagatelizowane albo odbierane jako przesadny pesymizm. Często powtarza się schemat: najpierw lekceważenie, potem opóźniona reakcja, a na końcu – kryzys, którego można było uniknąć.
Źródeł jest kilka. Po pierwsze, sztywna hierarchia: im niżej w strukturze, tym mniejsza szansa, że ktoś weźmie twoje słowa na poważnie. Po drugie, mechanizm psychologiczny zwany efektem konfirmacji – menedżerowie wolą słuchać wiadomości potwierdzających ich wizję niż takich, które ją podważają. Dochodzi też czynnik kulturowy: w wielu organizacjach ceni się optymizm i „pozytywne nastawienie”, a każdy, kto ostrzega, bywa szybko etykietowany jako maruda.
Ignorowanie głosów ostrzegawczych ma wysoką cenę. Organizacja reaguje zbyt późno, przez co ryzyka przeradzają się w realne kryzysy. Innowacyjność spada, bo w atmosferze niedowierzania trudno proponować śmiałe idee. Ludzie, którzy wielokrotnie próbowali sygnalizować problemy, tracą motywację i poczucie sprawczości. W dłuższej perspektywie kultura Kasandry prowadzi do erozji zaufania i zwiększa podatność firmy na błędy systemowe.
Jak tego uniknąć?
Przede wszystkim trzeba stworzyć przestrzeń, w której można mówić otwarcie – bez obaw o etykietę „czarnowidza”. Liderzy powinni uczyć się słuchania głosów krytycznych i zadawać pytania: „co mogło pójść nie tak?”, zamiast oczekiwać jedynie potwierdzenia swojego planu. Pomocne są też praktyki organizacyjne – od anonimowych kanałów zgłaszania problemów po tzw. „czerwone zespoły”, których zadaniem jest podważanie przyjętych założeń.
Mit o Kasandrze pokazuje, jak łatwo odrzucić to, co niewygodne – nawet jeśli jest prawdziwe. W organizacjach skutki bywają mniej spektakularne niż upadek Troi, ale równie dotkliwe: od strat finansowych, przez kryzysy reputacyjne, aż po utratę cennych ludzi. Kultura Kasandry nie jest więc tylko ciekawą metaforą, ale realnym zagrożeniem dla każdej firmy, która nie potrafi słuchać własnych „proroków”.